
Moskwa nieustannie pracuje nad tym, by rosyjscy dysydenci w Europie nie zjednoczyli się w potężną antywojenną siłę. W jej arsenale znajdują się sprawdzone taktyki KGB, wzmocnione współczesnymi narzędziami wojny hybrydowej: od subtelnych wrzutek informacyjnych, siejących nieufność, po skomplikowane operacje poprzez agentów wpływu. Czasem nawet szczerzy aktywiści, nieświadomie, stają się nośnikami kremlowskich narracji, publikując w mediach społecznościowych idee podważające jedność. Nie sposób od razu zrozumieć, kto stoi za takimi pomysłami — „zaszły kozak” czy po prostu naiwna osoba wierząca w swoją rację. Rozbieramy, jak to działa, na przykładzie jednego przypadku.
W samym sercu września 2025 roku, gdy echo rosyjskich dronów jeszcze nie ucichło nad polską granicą, a huk wspólnych manewrów „Zachód-2025” na Białorusi odbija się echem w korytarzach NATO, Europa ponownie czuje oddech hybrydowego zagrożenia. 9–10 września polskie systemy obrony przeciwlotniczej, wsparte myśliwcami NATO, zestrzeliły 19 rosyjskich bezzałogowców, które naruszyły przestrzeń powietrzną kraju — to nie przypadkowy błąd, lecz, jak stwierdził polski minister spraw zagranicznych, celowy test Kremla na reakcję Sojuszu. Tymczasem w sąsiedniej Białorusi od 12 września trwają ćwiczenia „Zachód-2025” z udziałem do 13 tysięcy żołnierzy, gdzie Rosja prezentuje najnowocześniejszą broń, w tym drony uderzeniowe, podkreślając podatność „korytarza suwalskiego”. Te wydarzenia to nie izolowane prowokacje, lecz ogniwa jednej łańcucha: Moskwa naciska na Wschodnią Europę z zewnątrz, by osłabić ją od wewnątrz.
W tym kontekście szczególnie niepokojąco brzmi niedawny post w europejskich mediach społecznościowych: Jewgienij Borowik, lider jednej z „antyputinowskich” partii, osiadły w Warszawie, wzywa do „szerokich praw obywatelskich” w przeprowadzaniu referendów na okupowanych terytoriach — DNR, LNR, obwodach chersońskim i zaporoskim, Krymie. Powołując się na muzyka Rogera Watersa, proponuje „powtórne referenda pod kontrolą zachodnich obserwatorów”, by „uczciwie i przejrzyście postawić kropki nad i”. Brzmi szlachetnie, niemal demokratycznie. Ale w dobie wojny takie sformułowania to mina o zwolnionym zapłonie: rozmywają konsensus wokół integralności terytorialnej Ukrainy, siejąc wątpliwości w duszach tych, którzy walczą z reżimem.

W 2025 roku Kreml panicznie obawia się konsolidacji rosyjskiego ruchu dysydenckiego w Europie — tej samej potencjalnej „Solidarności 2.0”, która mogłaby zjednoczyć emigrantów od Berlina po Warszawę w potężny antywojenny front. Takie postacie jak ten „bojownik” to klasyczne narzędzie fragmentacji: świadomie lub nie, maskują się pod sojuszników, wbudowując narracje prowokujące podejrzenia i konflikty. Historia uczy: od operacji KGB w zimną wojnę po dzisiejsze kanały Telegram, Moskwa zawsze wolała rozproszoną, atomizowaną opozycję niż zjednoczoną. Nie twierdzimy, że Jewgienij Borowik jest agentem Kremla, ale rozłóżmy ten spektakl na akty — echo przeszłości w zwierciadle teraźniejszości. Wnioski wyciągnijcie sami.
Akt 1: Pojawienie się „dysydenta” — kompromitacja jako prewencja
Historia rosyjskiego — i sowieckiego — dysydentyzmu pełna jest cieni: KGB mistrzowsko tworzył „podstawione” figury, by zapobiec koalicjom. Cel był prosty — nie pozwolić emigrantów zjednoczyć się, zamienić potencjalny sojusz w klub wzajemnych podejrzeń.
Dziś schemat ewoluował, ale istota ta sama. „Akt pojawienia się” rozgrywa się w mediach społecznościowych i na wiecach. Dla sprawiedliwości, Borowik to figura z „idealnym” dossier. Sprawy karne za „usprawiedliwianie terroryzmu”, grzywny za „dyskredytację armii” z powodu antywojennych postów. Wygląda jak medal dysydenta. Ale w rękach propagandy to się odwraca: „Patrzcie, ci „bojownicy” to kryminaliści, marionetki Zachodu”. Takie postacie często nie powstają przypadkowo — w epoce, gdy liczba rosyjskich emigrantów w Europie liczy dziesiątki tysięcy, Kreml widzi zagrożenie w ich potencjalnej konsolidacji. Według europejskich analityków, Moskwa wydaje miliardy na „aktywne operacje”: od ataków hakerskich na czaty opozycyjne po przekupywanie influencerów.

Na tle incydentów dronowych nad Polską — testu NATO na wytrzymałość — tacy „dysydenci” odwracają uwagę od realnej mobilizacji. Podczas gdy Warszawa i Bruksela reagują na zagrożenia z powietrza, wewnątrz społeczności emigrantów dojrzewa paranoja: kto swój, a kto koń trojański? To prewencja: Kreml obawia się, że zjednoczeni dysydenci mogliby lobbować sankcje, koordynować pomoc Kijowowi, stać się „mostem” między Rosją a Europą. Zamiast tego — wzajemne oskarżenia, i opozycja pozostaje fragmentaryczna.
Akt 2: Rozkwit medialny — narracje jako miny o zwolnionym zapłonie
Przechodząc do drugiego aktu, scena ożywa: „lider” gromadzi zwolenników. W naszym przypadku Borowik ogłasza powstanie partii „Sprawiedliwość i Prawo”. Marka „walki z Putinem” błyszczy — wywiady, hasztagi, lajki. Ale pod lakierem kryje się wątpliwa podstawa: narracje, które rozmywają jednolity front oporu wobec Moskwy. Wezwanie do referendów na okupowanych terytoriach to nie tylko pomysł, lecz echo kremlowskiej propagandy z 2014 roku. „Wybór ludu” pod „zachodnią kontrolą” brzmi progresywnie, ale w istocie sieje wątpliwości: a może ci, którzy mówią o „skomplikowaniach” z Krymem, mają rację?

To miny o zwolnionym zapłonie: takie idee prowokują rozłam. Zamiast jedności wokół „nie dla agresji” powstają spory: „A jeśli mieszkańcy chcą zostać z Rosją?”. Przypomnijmy Brexit czy referendum katalońskie: wtedy Moskwa dolewała oliwy do ognia, siejąc „demokratyczny” chaos. Dziś, na tle ćwiczeń „Zachód-2025” — gdzie Rosja i Łukaszenka odpracowują scenariusze „hybrydowej odpowiedzi” na NATO, z naciskiem na kraje bałtyckie i Polskę — narracje o „referendach” synchronizowane są z militaryzmem. Podczas gdy dysydenci kłócą się w Telegramie, Kreml zyskuje czas: fragmentacja to ich broń, ewoluowana od sowieckich podróbek Radia Swoboda po algorytmy mediów społecznościowych.
W Europie Środkowej, gdzie Polska stoi na pierwszej linii, takie schematy są szczególnie niebezpieczne. Warszawa to nie tylko ofiara dronów, lecz hub dla rosyjskich emigrantów. Tu mogłyby narodzić się sojusze podobne do „Solidarności”: związki dysydentów, fora kulturalne, platformy polityczne. Ale „potrzebne narracje” blokują to — prowokując „awantury”, gdzie każdy oskarża drugiego o „prorosyjskość”. Moskwa się cieszy: podczas gdy opozycja walczy o czystość, realne zagrożenia kumulują się.
Akt 3: Rozwiązanie — fragmentacja jako zwycięstwo
Kulminacja nieunikniona: sojusznicy „lidera” okazują się skompromitowani asocjacją z podejrzanym projektem, hejterzy triumfują, a ruch dysydencki tonie we wzajemnych wyrzutach. A co u nas? Na szczęście, w naszym przypadku dysydenci, którzy początkowo poparli Borowika, oświadczyli o zakończeniu współpracy z nim. Wyobraźmy sobie, że tak się nie stało. Wtedy „poradnik” zadziałałby idealnie — opozycja po raz kolejny jawiłaby się albo „marionetkami Kremla”, albo „marginesem bez wpływu”. W mediach społecznościowych wybuchają skandale, prasa podchwytuje, i oto europejscy politycy znów marszczą nosy: „Ci Rosjanie to czysta farsa”. Kreml osiąga cel — zapobiec konsolidacji za wszelką cenę.

W kontekście września 2025 roku, gdy polskie drony stały się symbolem eskalacji, a „Zachód-2025” — przypomnieniem 2021 roku, poprzedzającego pełnoskalową inwazję, taka paranoja to nie luksus, lecz konieczność. Być może w naszym przykładzie to tylko niezdarna formuła, lapsus linguae. Ale w wojnie hybrydowej detale decydują: linie frontu biegną nie tylko po granicach, lecz i przez czaty emigrantów. Konsekwencje fatalne: podczas gdy dysydenci marnują siły na rozliczenia, Moskwa umacnia pozycje, siejąc strach przed „wewnętrznymi wrogami”.
Droga do konsolidacji: Lekcja historii dla dysydentów
Kreml boi się nie pojedynczych „bojowników”, lecz ich potencjalnej jedności — „Solidarności na wygnaniu”, która mogłaby stać się katalizatorem zmian. Historia — od Sołżenicyna, obnażającego stalinowskie represje, po polskich intelektualistów lat 80. — uczy: konsolidacja pokonuje strach. Na tle rosnących zagrożeń — dronów nad Polską jako testu na wytrzymałość, manewrów na Białorusi jako presji na flankę NATO — czas przejść od podejrzeń do działania: przejrzyste weryfikacje, wspólne platformy, gdzie emigranci budują mosty, a nie mury.
Europa, zwłaszcza Środkowa, stoi na rozdrożu. Warszawa, która przetrwała drony, może stać się kolebką nowego dysydenckiego internacjonału — jeśli na czas rozpozna moskiewskie schematy. Kreml pisze dramat rozproszenia, ale scenariusz można przepisać: od „aktów” infiltracji po akt oporu. Czas zmieniać fabułę — za jedność, za czujność, za przyszłość bez cieni przeszłości.