
Przestańcie przepowiadać nowe Monachium. Ono już dawno się wydarzyło. Już w 2014 roku, kiedy Europa pozwoliła Putinowi przejąć Krym. I nie chciała nawet, aby się nim udławił. Obecnie obserwujemy nie mniej ważny krok na drodze do wielkiej wojny – nowy pakt Ribbentrop-Mołotow. I jeśli umowa przyniesie dokładnie takie owoce, na jakie liczą strony, pozwoli to przenieść pożar z Ukrainy do Europy. Spróbuję wyjaśnić, po co to Trumpowi.
Alaska zakończyła się tak, jak można było się spodziewać – absolutnie niczym.
Na początku roku Trump uważał, że wojnę na Ukrainie można zakończyć z impetem, po prostu zmuszając Zełenskiego do uległości. Na tym polegał Wielki Plan Pokojowy.
Zmuszanie Putina do uległości nie jest w planach Trumpa. Dlatego cały wielomiesięczny proces uregulowania konfliktu przez Biały Dom sprowadza się teraz do hasła:
Give Putin a chance. Again. And again.
DLACZEGO?
Dlaczego Trump stale daje Putinowi szanse?
Wielu politologów, analizując mediacyjne wysiłki Trumpa, błędnie przypisuje mu własną motywację. Mówią, że Trump chce pokoju na Ukrainie – i w zasadzie w całym regionie – poważnie i na długo. Dlatego też, uzbroiwszy się w cierpliwość, daje stronom czas na dojrzewanie i pogodzenie się z tym, że ustępstwa przy zawieraniu porozumienia pokojowego będą nieuniknione.
Ale teraz prezydent USA jeśli zrozumie, że Putin wodzi go za nos – to wtedy…
Kolejne „wtedy” wiązano z Alaską. Jednak po zakończeniu spotkania w Anchorage stało się jasne: Trump dał Putinowi kolejną szansę. Piłka znów jest po stronie Ukrainy i Europy, które zamierzają bronić się przed kolejnym narzuconym im przez Stany Zjednoczone porozumieniem. I niemal na pewno obronią się. Po czym Trump najprawdopodobniej ponownie da Putinowi czas na zastanowienie się.
Pomylili się również wszyscy, którzy przepowiadali nowy pakt monachijski. Chociaż analogie do stworzenia warunków do nowej wojny w Europie są moim zdaniem więcej niż trafne. Tylko Trump nie jest zachodnimi sojusznikami, którzy tchórzliwie zdradzili Czechosłowację w 1938 roku. W jego działaniach w stosunku do wojny rosyjsko-ukraińskiej widać do początku drugiej kadencji zupełnie inny motyw.
Z wystąpień Trumpa doskonale wiemy, czego pragnie – wielkości.
Nowy gospodarz Białego Domu również już zakomunikował światu, jak wyobraża sobie tę wielkość – przywódcy czołowych światowych mocarstw mają ustawiać się w kolejce, aby oddawać mu hołdy.
Pozostało tylko stworzyć tę kolejkę. I tu pojawia się problem, bo wojna celna, którą Trump wypowiedział całemu cywilizowanemu światu, nie przyniosła, delikatnie mówiąc, takich rezultatów, jakich oczekiwał.
Toteż i nie ma kolejki chętnych, aby ucałować źródło mądrości Trumpa.
Silni gracze – na przykład Unia Europejska – w najlepszym dla Trumpa przypadku poszli tylko na pojedyncze ustępstwa taktyczne, a w rzeczywistości opracowują środki zaradcze i strategię zmniejszenia zależności gospodarczej od Stanów Zjednoczonych.
Trump może zmusić ich do pokochania go tylko w jeden sposób. Musi postawić ich w sytuacji kryzysowej i krytycznej zależności.
TOWARZYSZOWI PUTINOWI, LODOŁAMACZOWI I CZŁOWIEKOWI
W książce „Lodołamacz” Wiktor Suworow wysunął hipotezę, która idealnie wyjaśniała wszystkie działania ZSRR przed drugą wojną światową. Nazistowskie Niemcy, zgodnie z zamysłem towarzysza Stalina, idealnie nadawały się do roli „lodołamacza światowej rewolucji”. Towarzysz Hitler miał wypowiedzieć wojnę całej Europie, zniszczyć chwiejne burżuazyjne demokracje i sam wyczerpać się w wojnie, co w rezultacie utorowałoby wojownikowi-„wyzwolicielowi” ze Wschodu drogę do budowy Związku Radzieckiego „z około trzydziestu-czterdziestu republik”. Jednak 22 czerwca 1941 roku plan się rozsypał.
Plan towarzysza Trumpa, moim zdaniem, jest znacznie prostszy. Jeśli dziś agresor Putin zostanie wzmocniony i nakarmiony, narzucając Ukrainie pokój na swoich warunkach, to jutro, uznając, że z Ukrainy wycisnął już maksimum, zacznie grozić jakiemuś innemu krajowi europejskiemu – Łotwie, Litwie, Estonii, Polsce i tak dalej.
A jeśli okaże się wystarczająco bezczelny, to całkiem możliwe, że zaatakuje.
W tym celu zostaną uwolnione zasoby wojskowe, skorzysta na tym i gospodarka, kiedy rozetnie się ukraiński węzeł i osłabnie sankcyjny uścisk. Da to Rosji oddech, bo przecież na Ukrainie walczy z „całym NATO”, do czego przez trzy i pół roku ludność kraju-agresora zdążyła już przyzwyczaić.
Sama groźba takiego ataku da Trumpowi niezawodny atut. Europa nadal jest dość słaba pod względem militarnym. A to oznacza, że będzie zmuszona szukać ochrony u starego, dobrego sojusznika, który w zamian postawi jej niekorzystne warunki nowych stosunków gospodarczych. Nie będzie już czasu na rozważania i manewry.
Krótko mówiąc, parasol nuklearny USA nad Europą może łatwo przekształcić się za rządów Trumpa w żelazobetonowy dach w duchu rosyjskich lat dziewięćdziesiątych. W tamtych czasach mianem „Dach” nazywano bandytów, którzy brali biznesmenów pod swoją ochronę. A jak wiadomo, dachowi gangsterskiemu należy płacić pełną kwotę.
Obawiam się więc, że ukraińska umowa nie jest dla Trumpa wcale kwestią Nobla. Nobla, zresztą, w takiej sytuacji prezydent USA otrzyma z niskim ukłonem jako bonus.
Na Alasce byliśmy świadkami nowego paktu Ribbentrop-Mołotow. Choć nie został on zapisany w dokumencie dzielącym Europę na strefy wpływów, de facto mamy do czynienia właśnie z nim. Myślę, że od dawna wiadomo, kto w tej umowie reprezentuje Trzecią Rzeszę. Trump, podobnie jak towarzysz Stalin, ukrywa swoje prawdziwe plany pod maską zwolennika pokoju.
Cieszy fakt, że nawet paranoidalny geniusz Stalina nie był w stanie przewidzieć wszystkiego, a jego plan ostatecznie się nie powiódł. W przypadku mistrza kontraktów, który nie uczy się na swoich błędach, szanse na porażkę są, na szczęście, jeszcze większe.
Redaktorem polskiej wersji artykułu jest Tomasz Bohun, historyk